„Słowo otuchy mam, jakem Kazik, ten kresowy uparty…”. Album z korespondencją jeniecką kpt. Kazimierza Lorenza

Pod koniec sierpnia 2021 r. do zbiorów Muzeum trafił album z listownikami i kartami pocztowymi wysyłanymi w latach 1943–1945 przez kpt. sanitarnego Kazimierza Lorenza, jeńca Oflagu VI B Dössel do Jadwigi Terakowskiej, przedstawicielki cenionej w Krakowie rodziny, matki filologa i poety Janusza Terakowskiego. Jadwiga pełniła w czasie wojny odpowiedzialną funkcję tzw. mateczki wojennej. Album – sporządzony przez adresatkę prawdopodobnie po zakończeniu II wojny światowej – został odnaleziony po jej śmierci przez wnuka i przekazany do Muzeum w formie darowizny. Szczególna forma przechowywania korespondencji, we własnoręcznie sporządzonym albumie, już od początku pozwalała przypuszczać, że zachowane listy kryją w sobie interesującą wojenną opowieść – jak się okazało – uzupełnioną o powojenny epilog.

Warto podkreślić, że przekazane do Muzeum listy i karty pocztowe są kolejnym przykładem ilustrującym historię polskich kobiet – tzw. mateczek wojennych (patrz: https://www.cmjw.pl/zbiory/nasze-skarby/wielka-korespondencyjna-przyjazn,16.html https://www.cmjw.pl/zbiory/nasze-skarby/korespondencja-w-sluzbie-jencom-zbior-pamiatek-anny-piotrowskiej,40.html), które w czasie II wojny światowej pomagały przetrzymywanym w niewoli żołnierzom, wysyłając do nich paczki z pomocą humanitarną lub – za pośrednictwem listów – okazując zainteresowanie ich losem i niosąc pociechę. Autor listów był jednym z co najmniej kilku oficerów Wojska Polskiego, którzy doświadczyli tego typu troski i wsparcia od Jadwigi Terakowskiej.

Kapitan Kazimierz Lorenz – lwowiak z pochodzenia – urodził się 31 marca 1896 r. W czasie I wojny światowej służył w 1 Pułku Piechoty Legionów Polskich, a po odzyskaniu przez Polskę niepodległości pracował w Departamencie Kawalerii i Departamencie Zdrowia Ministerstwa Spraw Wojskowych (1924–1934). W latach 1937–1939 był również wykładowcą w Centrum Wyszkolenia Sanitarnego w Warszawie, o czym informował w pisanych później listach: „Jako wykolejeniec tamtejszej wojny [I wojny światowej – przyp. autora] nie zdobyłem patentu akademickiego w sensie dyplomu lekarskiego, mam [jednak] praktykę zazdrości godną niejednego […] no i dyplom C.I.W.F. [Centralny Instytut Wychowania Fizycznego w Warszawie – przyp. autora]. W tym kierunku poszedłem […] trzy lata przed samą wojną […] pracowałem w Szpitalu Ujazdowskim w Warszawie oraz prywatnie w sanatorium […] pod Warszawą, przedtem […] w Departamencie Zdrowia Ministerstwa Spraw Wojskowych. Udzielałem się wiele sportowo, będąc często gościem Krakowa, K.S. Legia lub Warszawianka. […] Stąd częste wyjazdy”.

W czasie kampanii wrześniowej kpt. Lorenz był zastępcą komendanta szpitala wojskowego nr 101 w Zaleszczykach, a po jego ewakuacji został internowany w obozach na terenie Rumunii (Dragaşani, Târgovişte, Călimăneşti). Pełnił w nich funkcję asystenta lekarza, podobnie jak później w niewoli niemieckiej, tj. w oflagach VI E Dorsten i VI B Dössel.

Nawiązanie kontaktu z Jadwigą Terakowską nastąpiło we wrześniu 1943 r., za pośrednictwem innego jeńca Oflagu VI B Dössel: „Kontakt z Tobą mam dzięki [pomocy] mego pacjenta p. Matusika, a że ten kierunek i na tej płaszczyźnie się znalazł – jestem losowi bardzo wdzięczny”. Trwającą prawie półtora roku korespondencję wypełniają przede wszystkim opisy samopoczucia jeńca – tak fizycznego jak i psychicznego: „Dla uspokojenia Cię dodaję, że trzymam się dzielnie i cało i tu też z każdym dniem, o każdy dzień walczę”, jak również inne, stałe punkty wojennych wiadomości – prośby o materialne wsparcie: „korzystając z Twego upoważnienia »Handellowego« to czy można prosić poszewkę na jasieczek […]. Pomyślisz sobie – o jaki wygodnicki, lecz to jedyne co miękkie pod […] łepetyną […]. Skołatana mózgownica pragnie odpoczynku”, czy też podziękowania za otrzymane listy i skierowane do „mateczki” uczucia sympatii i przyjaźni (do Jadwigi Terakowskiej kpt. Lorenz zwracał się zdrobniale: „Dziunek”): „List twój czytany po raz X-ty, oddaje nie tą samą [lecz] inną wartość przeżywania go” […] to pożywka, nie do zastąpienia żadną formą”. W innym liście pisał: „Często o jakżesz często spoglądam na kolekcję Twych fotek […] zachowuję je […] zazdrośnie przed gwałtem zniszczenia, o które tak nie trudno w tych naszych tułaczych warunkach. I to nazwijmy wszystko dałoby się ująć w trzy słowa – myślę, tęsknię i czekam”. W wysyłanych listach kpt. Lorenz starał się również odwzajemniać słowa wsparcia i troski, świadomy niełatwego losu Jadwigi w okupowanej Polsce: „Nadmieniasz też o swem mężu zaginionym. Nie zdziw się wielce, iż zorientowany jestem w Twych poszukiwaniach. Chodzi tu o ile się nie mylę o Józefa Ludwika Terakowskiego [urodzonego w 1902 r. i zaginionego bez wieści w czasie II wojny światowej – przyp. autora], o którym miałaś wiadomości w kilku wersjach […]. Trudno jest tu coś ustalić ściśle, sądzę [jednak] że niedaleka to przyszłość, która […] zagadki rozwiąże”.

Oprócz treści o charakterze prywatnym, zawierającej osobiste refleksje i odczucia, korespondencja kpt. Lorenza jest cennym materiałem źródłowym, uzupełniającym wiedzę o różnych (czasami zaskakujących) aspektach życia codziennego jeńców w Oflagu VI B Dössel: „[…] naszymi pieszczoszkami w obozie są koty, autentycznie! Nasz zespół mieszkalny – czterech chłopa – posiada je aż trzy. Figlami swemi wprowadzają nas [w] »lepszy humor« i mając swe legowisko, czasem taki milusiński z zimna zakradnie się do łóżka. To miało miejsce ze mną. »Kola« tak się nazywa mój protegowany meldował się mię w nocy, gdzieś w okolicy głowy mej, słowem […] ciepło i mię się udzieliło”. Listy rekonstruują również podejmowaną przez jeńców aktywność artystyczną:  „[…] mam dla Cię upominek, plakietka św. Jerzego artystycznie wykonana w kości” […] „Fotek nie posiadam i uczynić tu nie można […] natomiast mamy tu mistrzów ołówka, pędzelka” […] Załączam Ci siebie na papierku. Wg oceny otoczenia mego trafna ona jest. Ołówek którym wykonane ściera się, radziłbym – o ile Ci zależy na trwałości utrwalić pisatczyną. Może oczy mam za małe, gra tu świateł – no i przyznaję się, nie umiem pozować”.

Kapitan Lorenz w korespondencji odnosił się również do pracy wykonywanej w obozowym szpitalu, zlokalizowanym w baraku nr 9: „Ja z tytułu swego zawodu pracuję w tutejszej Izbie Chorych. Nie okłamię gdyż stwierdzę Ci, iż pracy mam tyle – by odebrać mi czas własny. Własne myśli […] – a może to i lepiej”. […] W liście z 5 stycznia 1944 r. wspominał: „Człek zacznie w tym swem kąciku rozmyślać i pisać, no nareszcie chwila spokoju, a tu już wciągają do chorego. Dopiero jak ciemno to raczej się krępują. To było i w Święta i Rok Nowy. […] W Wigilię pochowaliśmy jednego z kolegów Polakowskiego [kpt. dr. Włodzimierza – przyp. autora] z Łodzi, w sam Nowy Rok zmarł […] jeden z pacjentów naszych [st. strz. Szymański w szpitalu wojskowym w Warburgu – przyp. autora]. I pomyśl Droga ile to trzeba w sobie mieć opanowania by osobiście przetrwać – wszak nie pozbawiony jestem tych umartwień osobistych”.

Korespondencja zawiera również odwołania do najtragiczniejszego wydarzenia w historii obozu – pomyłkowego zbombardowania Oflagu VI B Dössel przez brytyjskie lotnictwo w dniu 27 września 1944 r., co spowodowało śmierć 90 polskich oficerów: „Obecnie Bozi dobrej dziękuję, że na skutek wypadku jeszcze żyję, jak i Twoi znajomi tu, którym poświęcasz swój czas na odpowiedź, z tem że p. Karol […] mieszka u mnie i nim opiekuję się nadal w środowisku tym i on stracił dach nad głową. […] roboty przysłowiowej w dni i nocy mam bez przerwy, brak mi i sił fizycznych a głowa przytomna być musi. […] Za dwa dni miesiąc, jak nam palnęła w nocy bomba angielska w obóz. Trupa setka bez jednej dziesiątki, rannych przeszło dwie setki, więc możesz sobie wyobrazić jak […] jeszcze mnie robota szkoły daje”.

Kapitan Lorenz wraz z innymi jeńcami Oflagu VI B Dössel doczekał końca niewoli w kwietniu 1945 r. Pozostał na terytorium powojennych Niemiec, dzieląc tułaczy los „dipisów” – tysięcy polskich obywateli, których wojna zmusiła do układania życia na nowo, a w wielu przypadkach uniemożliwiła powrót do kraju. Pracował m.in. jako komendant Izby Chorych w Polskim Obozie Wojskowym w Dössel (1945 r.) i kierownik internatu w szpitalu dla „dipisów”, działającym pod auspicjami Sojuszniczej Rady Kontroli Niemiec w miejscowości Salzkotten (1946–1947). Wędrówka przez kolejne obozy dla „osób przemieszczonych” (Kościuszko Camp, Lysenko Camp, DP Camp Sengwarden) znalazła swój szczęśliwy finał na początku lat 50-tych XX w. w Hanowerze, gdzie kpt. Lorenz założył rodzinę i mieszkał aż do śmierci w listopadzie 1973 r.

Niestety korespondencyjna znajomość z Jadwigą Terakowską (pomimo wyrażanych w listach deklaracji jej kontynuowania) nie przetrwała końca wojny. Ostatnim zachowanym w albumie dokumentem jest ogłoszenie z marca 1947 r., w którym Jadwiga podjęła próbę nawiązania kontaktu z byłym jeńcem. Wykorzystała do tego celu wieczorną audycję „koncertu życzeń” w Polskim Radiu Kraków, dedykując kpt. Lorenzowi piosenkę Alberta Harrisa pt. „Jedna droga”, wraz z krótką wiadomością: „Hallo! Hallo! Kazimierz Lorenz kapitan sanitarny w Dössel […] wraz z życzeniami rychłego powrotu do nas do Krakowa zasyła Dziunek”.

Nr inwentarzowy: CMJW I-5-6950

Opis obiektu: Album w twardej oprawie, zawierający 76 egzemplarzy korespondencji (listowniki, karty pocztowe i fragmenty formularzy paczkowych na drukach Kriegsgefangenenpost), wysyłanej w latach 1942–1945 przez kpt. sanitarnego Kazimierza Lorenza – jeńca wojennego Oflagu VI B Dössel (nr jeńca: 320/VI E) do Jadwigi Terakowskiej, mieszkanki Krakowa. Listowniki oraz wybrane karty pocztowe zostały wklejone do albumu. Pozostała część korespondencji w formie luźnych egzemplarzy jest przechowywana wewnątrz albumu, pomiędzy jego kartami.

Wymiary: 34,5 x 17,4 x 2 cm

Oprac. Piotr Jędorowicz

wstecz