Prawdy o Katyniu powinniśmy strzec przez 24 godziny na dobę

Obcowanie z relikwiami ofiar zbrodni katyńskiej uczy pokory. Gdyby ludzie pamiętali o Katyniu tyle, ile pawimi pamiętać, to świat byłby znacznie lepszy – mówi Sławomir Frątczak, kierownik Muzeum Katyńskiego w Warszawie.

Podczas opolskiego spotkania w Centralnym Muzeum Jeńców Wojennych opowiadał pan publiczności o Muzeum Katyńskim, którym pan kieruje. Myślę, że niektórych mogła nieco zaszokować kwota, którą trzeba było wydać na jego budowę...

Muzeum Katyńskie 29 czerwca będzie obchodzić 25. rocznicę powstania. Od blisko trzech lat funkcjonuje w nowej siedzibie. Chcę podkreślić, że muzea projektuje się i buduje na co najmniej sto lat. Wystawę na lat dwadzieścia. To są działania bardzo drogie. Powstanie placówki w Cytadeli Warszawskiej kosztowało 88 milionów złotych. Z czego wystawa jedynie osiem. Pokazujemy tam dowody zbrodni o wyjątkowym charakterze. W sensie procesowym również. Gdyby założyć, że doczekamy procesu katyńskiego, te ponad 30 tysięcy artefaktów grobowych są w znacznym procencie dowodami. Muzeum jako takie jest bardzo dobrym narzędziem polityki historycznej. A muzeum poświęcone Katyniowi jest narzędziem szczególnie czytelnym i jasnym.

Bylem zaszokowany, kiedy pokazał pan zdjęcie deski z obozowej pryczy z nazwiskami ofiar znalezioną i oddaną przez prawosławnego duchownego, który natknął się na nią przy okazji remontu monastyru w Ostaszkowie. Pomyślałem, że może dla tej jednej deski warto do muzeum pojechać…

Każdy z gości muzeum obserwuje te relikwie katyńskie - nie waham się ich tak, za księdzem Zdzisławem Peszkowskim, nazwać - według własnego klucza. I są tam eksponaty, które działają jak uderzenie piąchą w nos. Tak jest, kiedy po latach znajdujemy słoiczek z serum, czyli z jakąś treścią medyczną. Albo słoik z herbatą. A kiedy go otworzyć, ta herbata nadal pachnie. Przeżywa się coś szczególnego, patrząc na chusteczkę do nosa z monogramem wyszytym przez żonę. IIe w tym oddania. Popatrzmy na znalezione przy zamordowanych oficerach lusterka.

Z Polą Negri albo Ordonką na odwrocie?

Lusterka są różne. Piękne i brzydkie. Czasem rzeczywiście na odwrocie jest Pola Negri, a bywa, że zdjęcie żony czy lubej. Ale są tam także rzeczy, o których na co dzień się nie mówi. Jak prezerwatywy. Samo życie.

Wszyscy wiedzą, że sporą część eksponatów stanowią orzełki i guziki mundurów. Ale i klucze, które zamordowani - mimo rewizji - gdzieś w zakamarkach mundurów ukryli…

Mamy klucze wielkie i małe. Od bram i od drzwi do domu. O wielu nie wiemy, co zamykały. Każdy z ich posiadaczy zamykał coś, idąc na wojnę. Chował coś przed oczami innych, mając nadzieję, że wróci. Jeśli nie zginie.

Mówi pan młodzieży, że zachowały się, i to wcale nierzadko, dokumenty i inne pamiątki papierowe. Przetrzymały nawet gnojowicę, która przedostała się do pośmiertnych dołów w Miednoje.

Być może złamałem prawo, ale czego się nie robi w desperacji. To było niesamowite przeżycie. W pierwszej ekspozycji Muzeum Katyńskiego w dużej liczbie prezentowano pudełka zapałek należące do ofiar. Wziąłem jedną zapałkę i potarłem po drasce pudełka. Draska już „nie działała”. Ale kiedy tę samą zapałkę potarłem o pudełko współczesne, poszedł dym. I wtedy się przeraziłem. Poczułem, że naruszyłem jakąś oś czasu. Miałem w rękach - bez rękawic - kilogramy protetyki, tj. zębów, protez. Miałem w dłoniach czaszki wydobyte w dołów śmierci. Inne części kostne. To dotykanie historii, to, że stałem się jej dotykaczem, powoduje, że kto raz oddał się ochronie dziedzictwa katyńskiego, ten już z tym umrze. Już się z tego nie wyjdzie.

Czego takie obcowanie z przeszłością, ale i z ludzkim cierpieniem uczy?

Pokory, wielkiego szacunku dla życia i dla innych ludzi. I to też jest piękne. Skoro mnie grzesznemu udało się takiego waloru nabrać, to uświadamiam sobie, że gdyby ludzie pamiętali o Katyniu tyle, ile powinni pamiętać, to świat byłby znacznie lepszy.

Podczas opolskiego spotkania dr Ewa Kowalska z Muzeum Katyńskiego przejmująco opowiadała o listach wysyłanych przez jeńców z obozów sowieckich. Nie pisali, że są głodni albo że im zimno. Troszczyli się raczej o los bliskich. To było niezwykłe pokolenie?

To było pokolenie niesamowite. Obowiązywało wtedy sito, zgodnie z którym dobierało się żony dla oficerów. Sita do doboru na dobrego obywatela Rzeczypospolitej oczywiście nie było. To źródło było gdzie indziej. Należała do niego tradycja niepodległościowa. Ci ludzie często sami tej niepodległości dotykali. Mieli szacunek dla wartości nadrzędnych. W ich pokoleniu takie pojęcia jak Najjaśniejsza Rzeczpospolita, patriotyzm nie były wyświechtane. A całość opierała się na dobrym wychowaniu w domu. Nawet proletariacki dom z reguły wychowywał uczciwych, pracowitych i służących ojczyźnie obywateli. Bo tak rodzice chcieli. Nawet przedwojenny złodziej miał swój honor i nie okradłby staruszki z wdowiego grosza ani sąsiada. Taki materiał ludzki był dla Rosjan nie do przetrawienia i musiał zapłacić najwyższą cenę.

Czy w masowych grobach nadal się szuka i znajduje eksponaty?

W samym Katyniu są dwa masowe groby o bliżej nieokreślonej liczbie zwłok, które nie zostały jeszcze - mimo penetracji niemieckiej, rosyjskiej i polskiej w latach 1994-1995 - dokładnie zbadane. Podobnie jest w części pośmiertnych dołów w Miednoje, a także w miejscach domniemanych jak Kuropaty, Chersoń czy innych. Tam na pewno przedmioty po zamordowanych są. I, jestem o tym przekonany, choć dowodu nie mam, że wiedzą o tym miejscowi i grzebią. Potwierdzając przy tym, wcześniej czy później, że tam się szczątki Polaków znajdują.

Poznamy kiedyś wszystkie miejsca, w których zamordowani oficerowie spoczywają?

Niech żywi nie tracą nadziei. Trzeba zakładać, że te miejsca zostaną odkryte i potwierdzone dowodami zbrodni, ale też uhonorowane poświęceniem ziemi i otwarciem cmentarzy wojennych. Są zwolennicy powrotu tych szczątków do Polski, są przeciwnicy. Nie mnie w te spory wchodzić. Dla mnie cmentarze wojenne na Wschodzie są gwarancją, że prawda o Katyniu przynajmniej tam nie zginie. To, że jest cmentarz pod Smoleńskiem, że jest w Miednoje, niedaleko Tweru, w Charkowie, w Bykowni. One mówią: Tu Polacy byli mordowani. Tu spoczywają. Otwarte pozostaje pytanie, dla kogo będą one stanowiły miejsce pielgrzymowania. Wdowy ofiar można policzyć na palcach jednej ręki. Dzieci też odchodzą. Zadaniem pozostaje zachęcenie wnuków i prawnuków, by i oni o tych cmentarzach pamiętali. By pamiętali o prawdzie Katynia.

Czy do muzeum trafiają nowe eksponaty, a może lepiej powiedzieć - relikwie?

Bogu dzięki tak, choć nie są to pamiątki grobowe. Te wydobywano wtedy, kiedy były ekshumacje. Ale równocześnie trafiają do nas pamiątki, które różnymi sposobami wychodziły na zewnątrz w czasie ekshumacji. To są pojedyncze przedmioty, które członkowie komisji ekshumacyjnej zabrali z czysto ludzkiej chęci posiadania czegoś, co było dla nich ważne. Otrzymujemy też pamiątki po zamordowanych, które znajdują się w domach. Zbiory katyńskie rok po roku się powiększają. W 2012 roku trafiła do nas kolekcja po lekarzu, pułkowniku Boroniu z Przemyśla licząca około 5 tysięcy artefaktów. Wśród nich były fascynujące fotografie pokazujące rodzinę. Ja, człowiek, który latami jeździ w określone miejsca w Pieninach, właśnie w zbiorze po pułkowniku Boroniu znalazłem zdjęcia z Pienin lat 30. Moje Pieniny i tamte to całkiem inny świat.

Ile osób Muzeum Katyńskie odwiedza?

To są dziesiątki tysięcy osób rocznie. Ponad 30 tysięcy. A w pierwszej siedzibie muzeum było ich i czterdzieści osiem tysięcy, i sześćdziesiąt w roku. Ale i to nie jest tyle, ile powinno być.

Jaki jest dzisiaj stan wiedzy Polaków o Katyniu?

Całkiem niedawno ogłoszono wyniki badań robionych przez wyspecjalizowane agendy. Wynika z nich, że około 95 procent Polaków o Katyniu słyszało. Natomiast gorzej jest z wiedzą o ważnych aspektach tej zbrodni. Co dziesiąty z nas nadal uważa, że tej zbrodni dokonali Niemcy. Te wyniki średnio nie zmieniły się w ciągu 11 lat - wtedy też robiono podobne badania. Natomiast w pokoleniu ludzi młodych i idących w kierunku dorosłości obserwujemy zanik wiedzy o zbrodni katyńskiej.

Co jest przyczyną?

To wynika z szerszego problemu. Jest nią w naszym zaganianym i mocno utechnologicznionym świecie brak zainteresowania historią w ogóle. W ten brak i Katyń zostaje wpisany. I trzeba robić wszystko, by się temu przeciwstawiać. Katyń jest nie tylko zbrodnią. Zbrodnią ludobójstwa, która nigdy nie została osądzona. Jest też pewnym memento, wręcz memento mori. Wspominając naszych przodków, przypominamy sobie, że człowiek nigdy nie może być ostatecznie pewien dnia ani godziny. W różnych uwarunkowaniach politycznych może się zdarzyć, że przychodzi taki moment, że łamie się wszystkie zasady cywilizowanego świata. I nawet nie sąd, ale biuro polityczne partii poodejmuje decyzję o eksterminacji 22 tysięcy ludzi.

Na spotkaniu mówił pan, że nad każdą z tych osób i nad każdą z tych śmierci warto się zadumać.

Warto, bo to nie tylko 22 tysiące ofiar, jak zwykliśmy mówić. To były 22 tysiące ludzi z krwi i kości. Z wadami i zaletami, z talentami lub bez nich. Ludzi wykształconych, obywateli Najjaśniejszej Rzeczypospolitej, w dużej mierze ludzi wykształconych, którzy stanowili dla tego kraju nerw intelektualny. I ten nerw został nam wyrwany wystrzałem w tył głowy. To jest część wojennego amoku. Trwającej latami okupacji niemieckiej i sowieckiej. Zbrodnia katyńska to nie tylko zamordowani oficerowie, ofiary w dołach śmierci. To także cierpienia ich rodzin. W przypadku sybiraków rozciągnięte często na kilkadziesiąt lat. Jest to rana niezagojona, niezabliźniona.

Dlaczego nie udało się jej zabliźnić?

Nie zawsze - mówię to, bo mam do tej sprawy stosunek emocjonalny - sprawę Katynia przedstawiano tak, jak należy. Poprawność polityczna powodowała, że niektóre rzeczy były przemilczane. Czasem górę brała niechęć do epatowania tematami przykrymi. Nie stawiano pytania, co Zachód zrobił w tej sprawie wcześniej i później.

W czasie, gdy chodziłem do szkoły, oficjalnie temat Katynia nie istniał. Co najwyżej nauczycieli historii pytaliśmy mord katyński.

Jeśli chodzi o upowszechnienie wiedzy o Katyniu, to statystycznie nie jest źle. Na temat Katynia ukazało się w Polsce ponad 16 tys. publikacji.

To bardzo dużo...

Z tym, że jest pytanie o ich czytelność i siłę oddziaływania. I pod tym względem nie jest najlepiej. Prace typowo monograficzne są pisane dla określonej grupy ludzi, władających tym samym językiem naukowym co autorzy. To jest dla przeciętnego człowieka mało atrakcyjne. Powstała luka w takiej klasycznej triadzie: historiografia, historiozofia i publicystyka historyczna. Kiedyś mieliśmy wielkich publicystów, począwszy od Cata-Mackiewicza po Jasienicę. Dzisiaj publicystyka historyczna jest w zaniku. Właściwie jej nie ma. Więc i czytelność pisania o historii jest w odwrocie.

Na ile tę lukę zapełnia internet?

Jak się przyjrzeć dobrze, to sieć daje wiedzę o Katyniu. Ale to jest wiedza specyficzna i nie do końca wyjaśniająca historyczne zawiłości. Jedną z bardzo przystępnych form upowszechniania wiedzy o Katyniu jest film. I dobre filmy historyczne na ten temat mamy. Ale zadaję sobie pytanie: Jaką część czasu antenowego nawet w TVP Historia zajmują filmy o Katyniu, jak choćby obraz Józefa Gębskiego. Film Gębskiego „Katyń” był nagrodzony przy wielkim aplauzie na festiwalu filmów historycznych w Gdyni. Ale w telewizji widziałem go tylko raz.

Fabularny film Andrzeja Wajdy zapełnia lukę w wiedzy o Katyniu?

Gdyby trzeba wybierać twardo, czy film Wajdy jest zwycięstwem czy porażką, jest zwycięstwem. Choćby dlatego, że namieszał w głowach - w pozytywnym znaczeniu - w Polsce i zagranicą. Także w Rosji, gdzie był pokazywany i dość licznie oglądany. Natomiast jest pytanie o prawdę historyczną w tym filmie. Jedno z poczytnych centralnych pism warszawskich napisało: Wajda uczy Katynia. A on nie uczy Katynia, tylko w swojej artystycznej wizji pokazuje Katyń tak, jak go widział. W tle jest historia, jest Katyń. I w tym sensie ten film swoją rolę spełnił. Nawet jeśli przekłamania historyczne - których tu nie chcę omawiać - też w nim są. Bo wizja artystyczna nie do końca prezentuje prawdę.

Czy pan się nie boi, że dziś tak wiele mówi się o tragedii smoleńskiej z 2010, że wielu osobom zasłoniło to prawdę o tym, co się zdarzyło w Katyniu w 1940?

Dla mnie to jest bardzo osobista sprawa. W katastrofie smoleńskiej straciłem ludzi bardzo mi bliskich, przyjaciół. Że wspomnę Stefana Melaka czy Bożenę Mamontowicz-Łojek, rzeźbiarkę panią Piskorską, której medale mamy w naszych zbiorach. Wprost na to pytanie nie odpowiem. Powiem tylko tyle. Zbrodnia katyńska i walka o prawdę, zamknięcie tego wreszcie w wymiarze procesowym to jeden problem. Odpowiedź na pytanie, kto zawinił przy katastrofie smoleńskiej, nie leży po stronie muzealnika. Dla mnie to wydarzenie o tyle wynika ze zbrodni katyńskiej, że zmarli lecieli uhonorować pamięć o Katyniu. Leciały osoby najwyższej rangi, czyli prezydent RP z małżonką i znany mi przez kilkadziesiąt lat ostatni prezydent na uchodźstwie. Te dwie sprawy wzajemnie się nie zasłaniają. A wierzę, że i sprawa katastrofy zostanie kiedyś wyjaśniona do końca.

 

MUZEUM KATYŃSKIE

Muzeum Katyńskie - oddział martyrologiczny Muzeum Wojska Polskiego - zostało otwarte 29 czerwca 1993 roku staraniem środowisk związanych z Rodzinami Katyńskimi i dzięki inicjatywie Muzeum Wojska Polskiego. Jej pierwsza siedziba znajdowała się w forcie „Czerniaków”. Muzeum gromadzi m.in. pamiątki po zamordowanych w Katyniu, Miednoje, Charkowie i Bykowni wydobyte podczas prac ekshumacyjnych, a także fotografie, archiwalia, listy oraz inne pamiątki otrzymane od ich rodzin. Obecna siedziba znajduje się w południowo-wschodnim narożniku wielkiego kompleksu Cytadeli Warszawskiej powstałej po stłumieniu powstania listopadowego. Na jego potrzeby dokonano adaptacji kaponiery - pierwszego bastionu cytadeli. Jego powierzchnia wynosi 2,5 hektara.


Źródło:
Nowa Trybuna Opolska, nr 99 (7616), 28-29 kwiecień 2018, str. 6-7

wstecz