Generał Mieczysław Smorawiński, numer jeden na liście katyńskiej

Był najmłodszym generałem w II Rzeczpospolitej, uczestnikiem walk z Ukraińcami i wojny polsko-bolszewickiej. 9 kwietnia 1940 roku został zamordowany w Katyniu. W opolskiej siedzibie Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych można oglądać wystawę o gen. Mieczysławie Smorawińskim.

Generał Mieczysław Smorawiński w Katyniu

Kto oglądał film „Katyń” Andrzeja Wajdy, ten z pewnością pamięta postać generała (gra go Jan Englert), który w Wigilię Bożego Narodzenia 1939 roku przemawia do stojących ciasno oficerów: „Panowie, ja nie mam najmniejszych wątpliwości, że za rok będziemy wspominali nasze dzisiejsze położenie z uśmiechem. Nikt z nas przecież tak nie myślał, że służba przygotowuje nas tylko do błyskawicznych zwycięstw. Losem żołnierza bywa także i przegrana… i niewola, a także powrót do domu i ponowna walka. Broni nie składa się przed wrogiem, broń składa się przed samym sobą, więc tylko od was zależy, czy będziecie żołnierzami, czy pokonanymi. (…) Musicie wytrwać! Bo bez Was nie będzie wolnej Polski. Naszym celem, nas, prostych żołnierzy, jest przywrócić Polskę na mapę Europy, ale Wy będziecie musieli te Polskę w Europie urzeczywistnić”. Owym generałem był właśnie Mieczysław Smorawiński.

Wiadomość o wkroczeniu wojsk sowieckich 17 września 1939 roku zastała go w Łucku. Nie uniknął niewoli, a ostatecznie śmierci od kuli w tył głowy, choć podległym sobie żołnierzom zakazał bić się z Rosjanami: – Żadnej walki nie przyjmować – rozkazywał. – Ja o zamiarach Rosji nic nie wiem, nie możemy posądzać ZSRR o agresję.

Do niewoli dostał się we Włodzimierzu Wołyńskim 20 września. Okoliczności tego zdarzenia znamy z relacji telefonisty Michała Komendackiego. (Można ją znaleźć na stronie IPN, który prezentuje sylwetkę generała).

„Dwa czołgi sowieckie stały na szosie, a generał Smorawiński prowadził rokowania, które trwały dosyć długo – notował Komendacki. – Generał tłumaczył Sowietom, że Polacy nie chcą z nimi walczyć, tylko z Niemcami i niech pozwolą nam odejść na zachód. Nie zgodzili się jednak na te propozycje. Dopiero po dłuższych pertraktacjach została zawarta umowa, że szeregowi i podoficerowie mogą odejść bez broni, a oficerowie z bronią krótką”.

Sowieci nie dotrzymali słowa

Generał razem ze swoimi oficerami został wzięty do niewoli. Z Włodzimierza Wołyńskiego przewieziono ich do obozu w Równem. A stąd kolejno: do Ostrogu i Szepietówki, a potem przez Kijów, Brańsk, Smoleńsk, Moskwę do Wiaźmy. Tu kazano jeńcom iść pieszo przez las 60 km do kolejnego obozu – w Talicy.

Jeden z jeńców, Józef Siudaczyński relacjonował, że wielu jeńców nie wytrzymywało marszu od świtu do nocy przez łąki, lasy i bagna. Obóz w lesie otoczony był dwumetrową siatką i dodatkowo trzema pasami drutu kolczastego. Na narożnikach wieżyczki, a na nich żołnierze z karabinami maszynowymi. A dodatkowo co 100 metrów dwóch żołnierzy z karabinami na zewnątrz ogrodzenia.

„Warunki do życia bardzo ciężkie – relacjonował Siudaczyński. – Raz na 24 godziny można było otrzymać pół litra zupy (szczęśliwy, komu wpadł kartofelek, liść kapusty lub ziarenko pęczaku) i 800 gramów czarnego chleba. Herbatę parzyliśmy sobie sami z suchych gałązek dzikich malin rosnących przy płocie. Generała Smorawińskiego widziałem wiele razy spacerującego po placu obozowym”.

W Talicy generała zapakowano do samolotu i przetransportowano na przesłuchanie do Moskwy. Wrócił po kilku dniach i w Dzień Zaduszny 1939 roku (2 listopada) osadzono go w obozie w Kozielsku. Jak zapamiętał jeden z jeńców, oprócz Smorawińskiego przywieziono tam wówczas jeszcze czterech generałów.

Generał Mieczysław Smorawiński: Pobyt tutaj mamy zupełnie znośny

„Po głównej drodze obozu prawie co dzień przechadzał się, przeważnie sam, mężczyzna z ciemną bródką zamyślony i poważny. Był to generał Smorawiński – zanotował Witold Ogniewicz. – Obok generalskiego baraku spotykałem też często generałów Minkiewicza, Bohaterewicza i zawsze eleganckiego kontradmirała Czernickiego”.

Z Kozielska Smorawiński wysyła jedyny list, jaki dociera do rodziny w Lublinie. Nosił on datę 21 listopada 1939 roku.

Generał pisał do żony: „Kochanie moje! Nareszcie piszę do Was i to z głębokim przekonaniem, że te parę słów do Was dojdzie. Co najważniejsze, jestem zdrów, zapewniam Cię, najzupełniej zdrów. Pobyt tutaj mamy zupełnie znośny. Również jedzenie jest zdrowe. Tak, że doskonale się czuję i kto wie, czy nie wyleczyłem się z nieżytu kiszek. Jak Wy dajecie sobie radę? Czy ciężar, jaki spadł na Ciebie, nie będzie ponad Twoje siły. Zdrowie Wasze, Mamy, Jurka? Z czego żyjecie, bo pieniędzy prawie nic nie miałaś? Gdzie mieszkacie? Co z meblami? Marychnę i Jurka (dzieci generała – przyp. red.) proszę o zgodną pomoc Tobie, jak i jedno drugiemu. Myślę, że dla Was najgorsze już przeszło…”.

Sam generał Mieczysław Smorawiński co do swojego losu prawdopodobnie nie miał złudzeń. Wraz z nim w Kozielsku więzieni byli książę Eugeniusz Lubomirski i książę Edmund Radziwiłł. Ten ostatni zwolniony z obozu w wyniku niemieckiej interwencji pisał w liście do generałowej Smorawińskiej, iż generał szybko stał się świadom, jaki los jeńców czeka. W rozmowie z księciem miał mu powiedzieć: – I tak, Edmund, nikt z nas nie przeżyje. Prędzej czy później nas rozstrzelają.

Blok, w którym umieszczono generałów pułkowników i podpułkowników jeńcy nazwali „Bristolem”. Było tu tylko trochę mniej ciasno niż w innych budynkach. Jedzenie jak wszędzie: 800 gramów chleba, 30 gramów cukru, cienka zupa i kasza.

Los oficerów się dopełnia

5 marca 1940 roku Beria wysyła do Stalina notatkę z propozycją wymordowania polskich jeńców wojennych. Liczbę przyszłych ofiar – oficerów polskiej armii, policjantów, żandarmów i członków służby więziennej szacuje (razem z więzieniami na Białorusi) na około 24 tysiące. „Wszyscy oni są zatwardziałymi, nie rokującymi poprawy wrogami władzy radzieckiej” – pisał Beria.

Widać był przekonujący, bo jeszcze tego samego dnia Biuro Polityczne wydało na polskich oficerów wyrok. Pod dokumentem podpisali się: Stalin, Woroszyłow, Kaganowicz, Kalinin, Mołotow i Mikojan.

W transporcie, który zawiózł do Katynia na rozstrzelanie Mieczysława Smorawińskiego znajdowali się też inni generałowie znajdujący się wówczas w obozie w Kozielsku. Mieli opuszczać Kozielsk w atmosferze radości (nie wiedzieli, w jaką podróż się ich wyprawia). W dodatku władze obozu z okazji ich wyjazdu zorganizowały małą uroczystość.

Jeden z nielicznych ocalałych więźniów Kozielska tak to relacjonował: „Po raz ostatni widziałem wśród żywych wywożonych z obozu 7 kwietnia 1940 generałów: Bronisława Bohaterewicza, Henryka Minkiewicza i Mieczysława Smorawińskiego. Przed wyjazdem Sowieci zorganizowali im pożegnalną stypę z kawiorem, kotletami i krymskim winem. Wyjeżdżających żegnał okrzykami cały obóz”.

„Włosy by im posiwiały”

Świadek zapamiętał i zanotował także rozmowę enkawudzistów. Jeden z nich mówił z rozbrajającą szczerością: „Żegnają się i żegnają, a przecież i tak wszyscy do jednego miejsca trafią. Hej, żeby oni tak wiedzieli, dokąd trafią, to by im włosy posiwiały”.

Los generałów dopełnił się 9 kwietnia. Wywieziony wraz z nimi major Adam Solski zapisał w notesie pod tą właśnie datą:

„Piąta rano. Od świtu dzień rozpoczął się szczególnie. Wyjazd karetką więzienną w celkach (straszne!). Przywieziono nas gdzieś do lasu; coś w rodzaju letniska. Tu szczegółowa rewizja. Zabrano zegarek, na którym była godzina 6.30 (8.30). Pytano mnie o obrączkę. (…) Zabrano ruble, pas główny, scyzoryk”.

Żona Mieczysława Smorawińskiego o internowaniu generała przez Sowietów dowiedziała się od pochodzącego z Lublina Władysława Orkiszewskiego, któremu udało się uciec z transportu do obozu NKWD w Talicy. Z Kozielska dostała od męża jeden – cytowany powyżej – list. Późniejsze losy męża i innych oficerów pozostawały nieznane.

Generał Mieczysław Smorawiński trzymał się dobrze

Aż do 13 kwietnia 1943 roku, kiedy Niemcy ogłosili światu wieść o odnalezieniu katyńskich grobów. Generał Mieczysław Smorawiński został rozstrzelany 9 kwietnia 1940 w grupie 89 oficerów. Jego nazwisko umieszczone jako pierwsze na liście katyńskiej stało się szczególnym symbolem sowieckiej zbrodni.

Przy szczątkach Smorawińskiego znaleziono m.in. dokumenty potwierdzające adres jego zamieszkania w Lublinie, książeczkę oszczędnościową PKO, legitymację osobową, legitymację Krzyża Srebrnego Orderu Virtuti Militari, srebrną papierośnicę, złoty pierścionek, dwa medaliki oraz banknot 10-złotowy.

Podkomendni i przyjaciele generała dzielili się z wdową po nim informacjami i wspomnieniami.

„Byliśmy razem w Kozielsku – pisał do Heleny Smorawińskiej, w marcu 1946 roku, jeden z jeńców. – Widywałem męża Pani prawie co dzień. Trzymał się dobrze. Uczył się obcych języków. Interesował się bytem jeńców, nie chorował. Wszystko to trwało do wiosny 1940 roku, kiedy to nastąpiła likwidacja obozu i my się rozłączyli… Żadnych szczegółów z życia z okresu 1939 Męża Szanownej Pani nie znam, niestety”.

Nie mniej przejmujący list Helena Smorawińska otrzymała w sierpniu 1959 roku od Jana Beffingera. „Mam duży szacunek dla pamięci Generała, bo przez swą mądrą decyzję zaprzestania już beznadziejnej walki oszczędził życie tysiącom żołnierzy. Za to też zapłacił swoim życiem, że został z nimi do końca. (…) W czasie moich podróży miałem sposobność spotkać pułkownika z Południowej Afryki Stevensona, który był obecny przy odkopaniu zwłok Generała. Załączam fotografię legitymacji Virtuti Militari znalezioną na zwłokach Generała i wierzę, że ten Virtuti Militari należy się Pani jako uznanie, że zdołała Pani, tak jak wiele matek polskich, ocalić swoje dzieci z tej zawieruchy. Mam również fotografię zwłok Generała. Jeżeliby to było życzeniem Pani, to załączę do następnego listu. Jak zawsze – nawet po śmierci – Generał jest smukły i bardzo rycerski w zacięciu”.

Rocznica katyńska i wystawa w CMJW w Opolu

Pamięć o niedawnej rocznicy sowieckiej agresji na Polskę 17 września 1939 roku i przypadające w tym roku 80-lecie odkrycia grobów katyńskich są powodem, dla którego niniejszy tekst koncentruje się przede wszystkim na końcowej części życia i losów generała Smorawińskiego. Wystawa, która powstała wysiłkiem Muzeum Narodowego w Lublinie, a którą można w CMJW aż do końca stycznia przyszłego roku oglądać, obejmuje całe jego życie. I pokazuje, że ten urodzony w Kaliszu w 1893 roku bliski współpracownik marszałka Piłsudskiego i legionista był wybitnym żołnierzem i dowódcą.

Pierwsza część „Legiony i Wojsko Polskie” pokazuje początek jego kariery wojskowej w latach 1914-1921. W legionach jako dowódca plutonu odznaczył się w walkach o karpackie przełęcze. Służąc w szeregach II Brygady Legionów walczył na Bukowinie, rozbijając rosyjską kompanię.

W listopadzie 1918 już jako major wstąpił do odradzającego się Wojska Polskiego i ruszył na front. Walczył z Ukraińcami, z Rosją Sowiecką. W rejonie Hrubieszowa bił się z Armią Konną Budionnego. Został ciężko ranny. W czasie rekonwalescencji, w październiku 1920 ożenił się z Heleną Danielewicz, którą poznał cztery lata wcześniej. Małżeństwo doczekało się dwójki dzieci.

„Umie ukryć własne zasługi”

Podczas przewrotu majowego stanął po stronie Piłsudskiego. W marcu 1927 objął dowództwo 6. Dywizji Piechoty w Krakowie. Kilka miesięcy później został najmłodszym generałem w Wojsku Polskim. Miał 34 lata.

„Charakter nieskazitelny. Wymagający od innych, surowy dla siebie, a jednak wyrozumiały, i sprawiedliwy. Przy bardzo dużej ambicji pracy – skromny i umie ukryć własne zasługi” – napisał autor opinii o nim.

W 1932 został zastępcą dowódcy Okręgu Korpusu nr III w Grodnie. Od 1934 pracował w Lublinie jako dowódca Okręgu Korpusu nr II. Mieszkał w Pałacu Lubomirskich przy placu Litewskim 3. Tam też zastał go wybuch II wojny światowej. Od tej lokalizacji bierze tytuł dostępna w Opolu wystawa: „Ostatni lokator Pałacu Lubomirskich. Generał Mieczysław Smorawiński”.


Źródło:
https://opolska360.pl/general-mieczyslaw-smorawinski-numer-jeden-na-liscie-katynskiej/

wstecz