Co się stało po wojnie z komendantami obozu Lamsdorf? Śledztwo historyków

Powojenna historia dziesięciu komendantów jednego z największych obozów jenieckich II wojny światowej w Lamsdorf jest właśnie obiektem śledztwa historyków z Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach. To w tym obozie byli więzieni m.in. powstańcy warszawscy.

Śledztwo historyków pomoże ustalić powojenne losy szefów obozu

Śledztwo dotyczące dalszych losów komendantów Stalagu Lamsdorf przez który w latach II wojny światowej przeszło około trzystu tysięcy jeńców z armii walczących z Niemcami prowadzi historyk Maria Bula. Jak się okazuje, o kadrze obozu wiadomo stosunkowo niewiele.

„Zaraz po wojnie skupiano się głównie na poszukiwaniu i ustalaniu danych kadry obozów koncentracyjnych. Nie mamy informacji, by którykolwiek ze strażników stalagu czy kadry wyższej był sądzony i skazany za czyny popełnione podczas pełnienia w nim służby. Po zakończeniu działań wojennych ci ludzie wracali do swoich domów i wykonywanych wcześniej zawodów, stając się na powrót rolnikami, sprzedawcami, urzędnikami czy nauczycielami. Nie mieli piętna zbrodniarzy, jak SS-owcy. Byli żołnierzami Wehrmachtu, jak miliony innych” – wyjaśnia Bula.

Na pytanie, czy można uznać, że funkcja komendanta obozu była służbą, jak każda inna, naukowiec nie ma prostej odpowiedzi.

„Przez lata wojny obóz w Lamsordf miał aż dziesięciu komendantów. Po części był to wynik działania przez pewien czas obok siebie dwóch obozów – w VIII B przebywali m.in. polscy żołnierze września 1939 roku, Brytyjczycy, Francuzi. W obozie VIII F przebywali jeńcy sowieccy, a przez pewien czas także powstańcy z Warszawy. Te obozy z czasem były łączone w jedną strukturę. Druga sprawa to dobór komendantów. Zwykle były to osoby w starszym wieku, z różnymi niepełnosprawnościami, lub takie, wobec których władze nazistowskie miały jakieś zastrzeżenia. Jednak na pewno nie można mówić o pełnieniu tej funkcji z przymusu” – podkreśla Bula.

Jednym z komendantów Stalagu Lamsdorf był ppłk hrabia Wolfgang zu Castell-Castell, który swoją funkcję pełnił zaledwie trzy dni, a następnie złożył rezygnację ze względu na stan zdrowia. Rok później pojawiła się informacja o jego śmierci w wyniku poważnej choroby. Zmarł także mjr Mjr Herbert Hoffmann, który był pierwszym komendantem obozu dla sowietów.

Zdrodnie bez rozliczenia

”Hoffman był pierwszym komendantem obozu VIII F, który w zasadzie był placem bez jakichkolwiek budynków, ogrodzonym drutem kolczastym. Na to miejsce sprowadzono jeńców, którzy tym, co mieli pod ręką, kopali sobie ziemianki. Warunki były tragiczne. Hoffman także złożył rezygnację i jak wynika z dokumentów, wkrótce po tym popełnił samobójstwo. Niestety, nie wiemy, na ile do tego kroku przyczyniło się to, co widział w podległym sobie obozie” – powiedziała naukowiec.

Problemów z samopoczuciem nie miał następca Hoffmana, 57-letni major Walter Kühn, w cywilu zajmujący się rolnictwem. Gdy zeznawał jako świadek w powojennym procesie szefa opolskiego gestapo, nie miał sobie nic do zarzucenia.

„Kiedy rozpoczynałem służbę w Lamsdorf warunki obozowe były bardzo złe. Jeńcy koczowali jeszcze w ziemiankach. Dlatego też na początku rozkazałem, aby Rosjanie wybudowali sobie baraki. Następnie podjąłem się zadania polepszenia stanu zdrowia jeńców. W obozie przygotowano barak do odwszawiania. Dodatkowo zarządziłem, aby jeńcy otrzymywali każdego tygodnia nową bieliznę”.

Jednak według dokumentów zgromadzonych w CMJW, rozkaz o budowie baraków wydał dopiero po wyjątkowo ostrej zimie 1941 roku, gdy z mrozu, chorób i na skutek zawalenia prowizorycznych ziemianek, w podległym mu obozie dla sowietów zmarła rekordowa liczba jeńców. Prawdopodobnie powodem decyzji o polepszeniu warunków bytowania była troska o zapewnienie odpowiedniej kondycji jeńców wysyłanych do różnego rodzaju prac przymusowych.

Dowodem na takie podejście może być decyzja innego komendanta obozu VIII F, mjr Josefa Meissnera, który przyjechał do Lamsorf ze stalagu na Litwie. W rozkazie nr 60 z 21 kwietna 1944 r. Messner wprowadził nowe zarządzenie w sprawie obuwia radzieckich jeńców wojennych. W związku z dużym niedostatkiem obuwia, było „rzeczą absolutnie niedopuszczalną” aby radzieccy jeńcy nosili w ciepłe dni obuwie skórzane. Zgodnie z założeniami mieli oni chodzić boso, a jedynie w wyjątkowych przypadkach, za zgodą komendanta, mogli otrzymać obuwie.

Nieco inaczej wyglądało podejście komendantów w obozie VIII B. Jednym z komendantów tego obozu był 71 letni płk Ludwik Ritter von Poschinger. We wspomnieniach jeńców i podwładnych uchodził za człowieka surowego, ale sprawiedliwego.

„Warunki w obozie uległy poprawie, częściowo za sprawą zmian wprowadzonych przez płk. Ludwiga von Poschingera, artylerzystę Wielkiej Wojny i komendanta obozu przez krótki okres 1941/1942. Poschinger nie był nazistowskim bandytą. Pochodził z rodziny arystokratów z Bawarii, posiadali manufakturę szkła. Nosił okulary. Nie był liberalny, nie oponował, kiedy strażnicy bili palestyńskich Żydów. Jednakże poluźnił reżim obozowy. Dodatkowo ukrócił czasy złego traktowania jeńców w obozach pracy i zezwolił każdemu na ciepłą kąpiel co dziesięć dni” – napisano w jednym z dokumentów.

Jak wynika z zachowanych dokumentów, komendant kładł bardzo duży nacisk na dyscyplinę. W rozkazie obozowym nr 19 z 9 maja 1942 r. napisał: „Wczoraj dwóch jeńców pozdrowiło mnie z fajkami w ustach, większość w ogóle. Jeńcy na okrzyk Achtung! stają tyłem do przełożonych. W związku z poluźnieniem dyscypliny będę wyciągać konsekwencje i nakładać kary”.

Jednocześnie nie tolerował niektórych zachowań swoich podwładnych m.in. podkradania jeńcom produktów z paczek czerwonokrzyskich. Wydał na ten temat nawet instrukcję, w której zakazywał takich poczynań. „Pomijając fakt, iż wzbogacanie się na obcych dobrach jest niegodne niemieckiego żołnierza, jest to także zachowanie nieodpowiedzialne i przestępcze”. Pod koniec czerwca 1942 r. został przeniesiony do rezerwy. Wiadomo jedynie, że zmarł 3 czerwca 1958 r. w Berg.

Jak zaznacza historyk Maria Bula, problemem jest brak wiarygodnych źródeł. Część z obozowych archiwów zaraz po wojnie wywieźli Rosjanie i od kilku lat polscy naukowcy nie mają do nich dostępu.

Nierozliczone zbrodnie prowokują do popełniania kolejnych

Historycy zajmujący się II wojną światową ciągle jeszcze trafiają na przykłady zbrodni nierozliczonych czy zbrodniarzy, którzy nigdy nie ponieśli konsekwencji za swoje działania w czasie wojny. Przykład komendantów obozu w Lamsdorf znakomicie ilustruje ten problem. Jednak jak zwraca uwagę wielu publicystów – zbrodnie nigdy nierozliczone, z które nikt nie poniósł konsekwencji właśnie z tego powodu mogą powtórzyć się w przyszłości. Przekonywał o tym w wywiadzie dla „Wszystko co Najważniejsze” prof. Konstanty SIGOW. Jego zdaniem ważne, żeby właśnie z tego powodu dokumentować i rozliczać później wszystkie zbrodnie Putina popełniane na Ukrainie. „Dzisiaj wszyscy jesteśmy zobowiązani – Polacy, Ukraińcy, Francuzi, Brytyjczycy, Niemcy itd. – do dokumentowania masakr w Buczy, Mariupolu i innych miejscach. Te świadectwa będą w pewnym sensie szansą dla całej Europy na ostateczne osądzenie zbrodni sowieckich i neosowieckich. Bo zbrodnia nierozliczona daje sposobność do popełniania kolejnych. Jedną z przyczyn naszego ukraińskiego oporu jest dążenie do wyjaśnienia ludziom Zachodu, dlaczego tak ważne jest wzięcie na poważnie świadectw ludzi wywiezionych na Syberię przez Stalina i wywożonych dziś na Syberię przez Putina. Zachód musi wziąć na poważnie swój osąd zbrodniczego reżimu, to znaczy sowieckiego i neosowieckiego totalitaryzmu. Sądzę, że prawdziwym wyzwaniem na najbliższe dziesięciolecie będzie rozliczenie tych wszystkich zbrodni” – przekonuje prof. Sigow.


Źródło:
https://wszystkoconajwazniejsze.pl/pepites/co-sie-stalo-po-wojnie-z-komendantami-obozu-lamsdorf-sledztwo-historykow/

wstecz