Sztuka i sport pomagały jeńcom przeżyć niewolę

Potwierdzają to eksponaty, które Centralne Muzeum Jeńców Wojennych otrzymuje od krewnych jeńców. Jeśli mają Państwo takie bezcenne pamiątki, które leżą w zapomnieniu na strychu lub w piwnicy, lepiej oddać je do muzeum. Tu przetrwają dla kolejnych pokoleń.

Bartosz Janczak, pracownik CMJW, prezentuje pozyskaną niedawno kolekcję zdjęć jenieckich pokazujących życie sportowe w Oflagu VII A Murnau. Przekazała je, wraz z innymi pamiątkami – po ojcu, oficerze artylerii, mieszkanka Wrocławia, pani Hanna Skaza. Długa ciekawa rozmowa o posiadanych przez nią pamiątkach zaowocowała ich przekazaniem do CMJW.

- Warto zwrócić uwagę choćby na zdjęcia poświęcone np. grze w tenisa – mówi pan Bartosz - dotychczas podobnych nie mieliśmy w zbiorach. Tymczasem to rzecz bardzo charakterystyczna właśnie dla Oflagu VII A Murnau, który był obozem wzorcowym, do którego władze Wehrmachtu kierowały rozmaite delegacje by pokazać, że przestrzegają międzynarodowego prawa konfliktów zbrojnych. Otrzymaliśmy także fotografie rodzinne, np. żony kapitana Józefa Skazy Krystyny i kilkuletniej wówczas córeczki (zawarli małżeństwo w 1932 r.). Mimo że są to fotografie z okresu wojny, uderza ich elegancja potwierdzająca klasę tych ludzi zachowywaną nawet w warunkach okupacji. Żona wysyłała je do oflagu, by ojciec mógł na bieżąco widzieć, jak jego dziecko się rozwija.

Więź małżonków musiała być bardzo silna, skoro zaraz po wojnie pani Krystyna z córką udała się przez „zieloną granicę” do Murnau, a stamtąd do Włoch i Wielkiej Brytanii, by ostatecznie wrócić wraz z mężem do kraju i osiąść we Wrocławiu.

- Pani Hanna ma jeszcze kolejne pamiątki – zauważa Bartosz Janczak – obiecała je uporządkować i przekazać do naszego muzeum, jesteśmy z nią w stałym kontakcie. Ten zbiór, który już otrzymaliśmy, jest niezwykle różnorodny. Oprócz zdjęć rodzinnych i dokumentujących życie sportowe jeńców znalazło się w nim np. pudełko na przybory do golenia, najprawdopodobniej wykonane w niewoli przez J. Skazę, amerykański pas żołnierski oraz książeczka wojskowa kapitana 22. Pułku Artylerii Lekkiej w Przemyślu i gwizdek, który w II Rzeczypospolitej mieli na wyposażeniu oficerowie. Umiejętnie gwiżdżąc, można nim było wydawać komendy. Całość uzupełniają odznaczenia otrzymane już po wojnie, na początku lat 80. XX wieku.

Panią Hannę pytamy, co ją skłoniło, by się ważnych, drogich dla siebie pamiątek wyzbyć i przekazać je do muzeum.

- Mam już blisko 80 lat – mówi – i powoli szukam w mieszkaniu rzeczy, które mogłabym komuś oddać. Można powiedzieć, że przed „wyjazdem” porządkuję moje rzeczy. Pamiątek po ojcu na pchlim targu sprzedawać nie chciałam, zresztą ktoś z przyjaciół zajmujących się kolekcjonerstwem mi to odradził. Szukałam w internecie i zorientowałam się, że właśnie Centralne Muzeum Jeńców Wojennych jest miejscem, gdzie takie pamiątki są przekazywane. Dzieci nie mam, jeśli nie liczyć syna „przyszywanego”, więc postanowiłam te rzeczy - choć w naszym domu nie były one traktowane jak relikwie (zagubiły się gdzieś np. naszywki do munduru z napisem „Poland”) i trochę pamiątek się przez lata rozproszyło – właśnie do muzeum. Nie byłam przekonana o ich wielkiej wartości, jednak bardzo się ucieszyłam, że jest ktoś, komu to mogę dać. Nie będę żyła wiecznie, a jestem przekonana, że mój ojciec jest bardzo zadowolony z tego, że jego rzeczy trafiły naprawdę w dobre ręce.

Pani Hanna potwierdza, że będzie jeszcze porządkować część pamiątek, którą ma w domu, ale i one zostaną spakowane i docelowo trafią do CMJW. - Zostawiłam sobie parę drobiazgów, np. bransoletkę z napisem „Jeszcze Polska nie zginęła” i z orłem. Chcę też przekazać zdjęcia i książeczkę do nabożeństwa po mojej ciotce, która wyszła z Kazachstanu z Armią Andersa.

Pytana o wspomnienia o ojcu pani Skaza podkreśla, że przyszła na świat w marcu 1939 roku. Ojca zobaczyła zatem dopiero po wojnie.

- Po powrocie do Polski nie chciano nas zameldować w Warszawie, gdzie mieszkała część rodziny. Osiedliśmy we Wrocławiu.Pochodzimy z głębokich Kresów, mama zdążyła we Lwowie rozpocząć studia prawnicze i do każdej pracy związanej z prawem była po wojnie przyjmowana z zachwytem. Ojciec pracował jako ktoś, kogo dziś nazwalibyśmy inżynierem ds. żywienia. Zmarł w 1986 roku otoczony opieką i miłością mamy i moją – opowiada pani Hanna. - Po pobycie w niewoli została mu jedna rzecz, którą zresztą wytrwaletępiłyśmy. Miał zwyczaj chodzić po pokoju, kiedy rozmawiał ze mną. To był syndrom jeńca. Ale byłam zawsze pełna wdzięczności dla mojej mamy, że mnie wychowała w przekonaniu, że tatuś mnie kocha na pewno, więc i ja powinnam go kochać. A kiedy już ojca wreszcie poznałam, te uczucia bardzo szybko się w nas obudziły. Nigdy nie byłam zazdrosna, nie miałam poczucia, że skoro tato wrócił, to mi zabrał mamę. Choć część moich koleżanek takie doświadczenia miała. Staliśmy się rodziną od razu i małpia miłość wybuchła zaraz potem.

W ostatnim czasie CMJW wzbogaciło się także o ciekawe eksponaty z dziedziny sztuki. Pan Tomasz Kopczyński przekazał wykonane w obozie dzieła plastyczne ojca.

- Pozyskaliśmy pamiątki jenieckie po podporuczniku Kazimierzu Kopczyńskim – mówi pracownik muzeum Krzysztof Harupa. – Przede wszystkim jest to zbiór grafik, rysunków i malarstwa – szkice, obrazy temperą i akwarele jeńców, współtowarzyszy niewoli Kazimierza Kopczyńskiego. Całość uzupełniają rysunki satyryczne związane z urodzinami czy imieninami jeńców. W otrzymanej od syna kolekcji znalazły się zarówno prace Kazimierza Kopczyńskiego, jak i prace niesygnowane oraz rysunki i akwarele podpisane przez innych autorów. Wśród nich portret podporucznika Kopczyńskiego w czasie pracy przy sztaludze namalowany przez innego artystę, podporucznika Andrzeja Strzelczyka. Całość uzupełniają widoki wnętrz baraków, portret jeńca przy posiłku itp.

Ciekawym elementem zbioru są listy wysyłane do obozu przez żonę Zofię i córkę Danusię – relacjonuje Krzysztof Harupa. – Na pierwszych listach córka do tekstu napisanego przez mamę dodaje tylko jakieś proste rysunki. Z czasem pojawia się już kartka zapisana ręką Danusi, która życzy tatusiowi, by mógł jak najprędzej wrócić do domu. Ojciec prosi zaś m.in. o podesłanie farb – bieli cynkowej czy temperowej. Rocznica ślubu była okazją by do listu dołączyć przeznaczone dla żony i córki rysunki.

Taki zbiór wydaje się bardzo reprezentatywny dla twórczości malarskiej jeńców. Prof. Danuta Kisielewicz w książce „Niewola w cieniu Alp. Oflag VII A Murnau” pisze, iż oficerowieartyści najczęściej parali się malarstwem i grafiką. Dużym powodzeniem cieszyły się także karykatury – zarówno kolegów jeńców, jak i członków obozowej załogi. Dziełem tych samych autorów były także plakaty powiadamiające o premierach teatralnych, koncertach, zawodach sportowych itp.

Kolekcję udało się zdobyć w następstwie zjazdu rodzin jeńców Oflagu VII A Murnau, jaki w listopadzie 2016 r. odbył się w CMJW. Uczestniczył w nim syn porucznika Kopczyńskiego, Tomasz. Ten kontakt był pierwszym krokiem do przekazania jenieckich pamiątek do muzeum.

- Pan Kopczyński wtedy pokazywał te pamiątki po ojcu, które następnie ofiarował – relacjonuje Krzysztof Harupa. – Kazimierz Kopczyński pochodził z Nowego Sącza. Urodził się w roku 1908. Jeszcze przed wybuchem II wojny światowej – w 1936 roku – w Sosnowcu otwarto wystawę jego obrazów. Malarstwa uczył się od Henryka Polichta, ucznia Józefa Mehoffera. Jego dobrze zapowiadającąsię karierę artystyczną przerwała wojna. We wrześniu 1939 r. Kazimierz Kopczyński służył jako oficer w 204. Pułku Piechoty Armii Kraków. W okolicach Tomaszowa Lubelskiego dostał się do niemieckiej niewoli. Jego jeniecka tułaczka rozpoczęła się od obozu tymczasowego w Bochni. Następnie był przetrzymywany w trzech oflagach: XI B Braunschweig, XII A Hadamar i VII A Murnau.

Pan Krzysztof podkreśla, że Kazimierz Kopczyński od razu włączył się w obozie w czynną działalność artystyczną, zresztą nie jedynie malarską. Po ojcu odziedziczył talent muzyczny. Nie tylko grał na skrzypcach w orkiestrze obozowej (zdjęcia orkiestr w Hadamar i w Murnau znalazły się także w przekazanej kolekcji), ale i organizował koncerty.

W Oflagu VII A Murnau odbywały się także kursy malarstwa i rysunku. Porucznik Kopczyński należał do grona jego uczestników, a zajęcia prowadził lwowski malarz Maksymilian Feuerring.

Był znakomicie wykształconym artystą. Jeszcze przed wojną studiował w berlińskiej Kunstschule, w Akademii Sztuk Pięknych w Rzymie. Mieszkał w Paryżu i miał dobre kontakty z tamtejszym środowiskiem artystycznym – dodaje Krzysztof Harupa. – Notatnik z takiego kursu grafiki i malarstwa zapełniony drobnym pismem i poglądowymi rysunkami znalazły się w zbiorze, który został do muzeum przekazany. Zresztą Maksymilian Feuerring uczył rysunku także po wojnie w Monachium, a następnie wyjechał do Australii, gdzie zajmował się zarówno dydaktyką, jak i twórczością. Jego obrazy można oglądać m.in. w galerii w Sydney.

Kazimierz Kopczyński po wojnie osiadł w Bielsku i kontynuował działalność artystyczną. Malował m.in. portrety, sceny rodzajowe oraz inspirowane folklorem pejzaże. Działał aktywnie w Polskim Związku Artystów Plastyków i w grupie „Beskid”.

Przekazywane do muzeum dzieła sztuki plastycznej wykonane w obozach przez jeńców są szczególnie cenne. Choćby dlatego, że nie jest ich bardzo dużo. Artyści malarze nie stanowili – co oczywiste – ani większości armii, ani środowisk jenieckich.

- Najczęściej udaje się pozyskiwać korespondencję jeniecką – karty pocztowe i listy – potwierdza Krzysztof Harupa. – Każda pamiątka z obszaru sztuki – rysunku, malarstwa, grafiki bardzo wzbogaca nasze zbiory.

Inną ważną grupą pamiątek, które trafiają do CMJW są eksponaty związane z muzyką.

- Muzyka – podobnie jak teatr, sztuki plastyczne czy życie religijne – miała istotne znaczenie dla jakości życia i morale jeńców – mówi dr Renata Kobylarz-Buła, zastępca dyrektora CMJW. - Repertuar był bardzo bogaty. W Oflagu II B Arnswalde działał zespół jazzowo-teatralny i orkiestra symfoniczna (z okazji rocznicy śmierci Chopina zorganizowano koncert jego utworów). W Oflagu II C Woldenberg grano Chopina, Moniuszkę, Nowowiejskiego, Pucciniego, Bacha i Schuberta. Tamtejsza orkiestra dała 75 koncertów muzyki symfonicznej i ponad 80 – lekkiej. Więcej czasu i możliwości prowadzenia działalności muzycznej mieli oficerowie niż żołnierze, którzy podlegali obowiązkowi pracy i rzadziej mogli liczyć na współpracę z komendanturami obozów choćby przy pozyskiwaniu instrumentów (w ich zdobyciu pomagały jeńcom organizacje międzynarodowe. Zgody władz wymagało też wykorzystanie części obozowego baraku na salę prób).

Przy wszystkich niedogodnościach w obozach wykonywano znakomite koncerty i powstawały arcydzieła sztuki kompozytorskiej. Nie sposób w tym kontekście nie przywołać kompozytora francuskiego Oliviera Messiaena, który w niewoli skomponował „Kwartet na koniec czasu”, utwór zaliczany do najwspanialszych dzieł muzycznych XX wieku. Prapremiera odbyła się w Stalagu VIII A Görlitz 15 stycznia 1941 roku w wykonaniu Messiaena (fortepian) oraz jego współjeńców: Jeana le Boulaire’a (skrzypce), Henri’ego Akoka (klarnet) i Etienne’a Pasquiera (wiolonczela). Wspierali go w obozie jeńcy polscy. -

Stosunkowo najłatwiej w obozie było założyć chór – podkreśla pani Kobylarz-Buła. - Założenie orkiestry wymagało znacznie poważniejszych zabiegów. Ale tam, gdzie chóry albo orkiestry działały, towarzyszyły one często życiu teatralnemu. Zwłaszcza, że w ich repertuarze często pojawiały się operetki, rewie itd.

Wśród muzycznych eksponatów, które w ostatnim czasie zostały przekazane do muzeum wymienić warto zbiór ofiarowany przez państwa Agnieszkę i Pawła Mąciwodów. Ich kolekcja zawiera pamiątki po Eustachym Konowaluku.

Kapitan Eustachy Konowaluk (ur. 1891 r. w Monasterzyskach) szlify wojskowe zdobywał w armii austriackowęgierskiej. W 1939 r. uczestniczył w kampanii wrześniowej, a następnie dostał się do niewoli niemieckiej. W 1940 r. odnajdujemy go w spisie jeńców Oflagu VI E Dorsten (numer jeniecki 396). W obozie tym angażował się w życie kulturalno-artystyczne, grając na kontrabasie w jenieckiej orkiestrze. Jednak już 22 czerwca 1941 r. kapitan został… kierownikiem kuchni obozowej. Widać dobrze wywiązywał się ze swojej roli, ponieważ „w rocznicę pracy” zebrał liczne dowody uznania. Szczególnie uwagę zwraca dyplom sygnowany przez najstarszego obozu, generała broni, inż. Leona Berbeckiego, wraz z zajmującymi 7 stron podpisami jeńców wdzięcznych, że „prawie z niczego jakaś zupa jest”.

Jesienią 1942 kapitan Konowaluk trafił wraz z pozostałymi polskimi oficerami z Dorsten do Oflagu VI B Dössel. Z tego okresu zachowało się kilka artefaktów dokumentujących jego muzyczną aktywność, np. program koncertu kompozytorskiego koncertmistrza Zdenki Karola Rundy, czy podziękowanie za „pełen poświęcenia udział w realizacji” Peer Gynta Ibsena z muzyką Griega, przygotowanego przez obozową sekcję teatralną z okazji Zielonych Świątek 1943. Ocalała też kartka dokumentująca udział orkiestry obozu w Dössel we wspólnym święconym. Zachowało się także kilkadziesiąt zdjęć z Dorsten i Dössel, które dają obraz obozowej rzeczywistości. Ofiarodawczyni, przekazując skarb znaleziony w rodzinnym domu, podkreśliła: - Niech historia mówi – bo na strychu się dusiła.

- Eustachy Konowaluk był raczej wykonawcą muzyki niż jej kompozytorem – precyzuje dyrektor Kobylarz-Buła. - Ale talent artystyczny miał na pewno. Odziedziczył go prawdopodobnie prawnuk Paweł, który jest zawodowym muzykiem i został zaangażowany jako gitarzysta basowy w słynnym zespole „The Scorpions”.


Źródło:
Nowa Trybuna Opolska, nr 28(7545), 3-4 luty 2018, str. 10-11

wstecz