Pierwszy obóz świętego

W drodze do miejsca internowania w Lamsdorf o. Maksymilian M. Kolbe mówił współbraciom, że właściwie jadą na misje. I to tanim kosztem, bo ... nie muszą się starać o wizy, formalności i transport!

Pierwszym obozem niemieckim, do jakiego trafił przyszły męczennik z Auschwitz, był obóz przejściowy tzw. Dulag B Lamsdorf (Łambinowice). - Ten fakt jest często pomijany w licznych biografiach i opracowaniach życiorysu o. Maksymiliana Marii Kolbego - zauważa dr Piotr Stanek, autor książki pt. "Maksymilian Maria Kolbe (1894-1941)", która właśnie ukazała się nakładem Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych. - 47-letnie życie o. Kolbego, jego dokonania, a zwłaszcza to, co zrobił w Auschwitz, przemawia do ludzi na całym świecie. Warto wiedzieć, że taka postać była przymusowo więziona na początku wojny właśnie tu, w Dulagu B Lamsdorf - mówił dr Stanek podczas "Łambinowickiego Spotkania Muzealnego" na temat św. Maksymiliana.

UWIĘZIONY PODSTĘPEM

Ojciec Kolbe trafił do obozu internowania w Lamsdorf w grupie 47 franciszkanów, kilku księży innych zgromadzeń i jednego świeckiego, którzy zostali zaaresztowani podstępem 19 września 1939 r. w założonym przez o. Kolbego klasztorze w Niepokalanowie. Podstęp polegał na tym, że aresztowani mieli rzekomo udać się tylko do dowództwa niemieckiego celem wylegitymowania i wrócić za dwie godziny. Ojciec Kolbe dobrowolnie - jako przełożony dołączył do grupy aresztowanych. Wcześniej nie opuścił kraju, mimo że rząd polski przygotował dla niego paszport. Grupa więźniów z Niepokalanowa do Opola (od Częstochowy jechali pociągiem w wagonach towarowych) przyjechała w czwartek 21 września ok. godz. 6.15. - Na stacji miał powiedzieć do współbraci, że Opole było polskie i jeszcze polskie będzie - mówił dr Stanek. W drodze w nieznanym kierunku i ku niepewnemu celowi o. Kolbe swoich współbraci „podnosił na duchu, żartami rozweselał”. - Mówił swoim braciom, że pobyt w niewoli jest ich wielką misją - przez cierpienie, modlitwę czy dobry przykład. Mówił, że jadą na misje i to tanim kosztem, gdyż ... nie trzeba starać się o wizy, formalności czy transport. "Gdybyśmy sami chcieli jechać na misje do Niemiec, ileż by trzeba starań ... i w końcu na pewno nie pozwoliliby nam" - cytował dr Stanek.

TRZY DNI W LAMSDORF

Z Opola więźniowie ok. 7.00 wyjechali w stronę Annahof (Sowin). Stamtąd zostali doprowadzeni do obozu pod eskortą „poczciwych Ślązaków” (bracia poznali ich po „pieronach”). W niedługiej drodze do obozu (nieco ponad kilometr) kolumnę więźniów spotkały w jednym miejscu drwiny i wyzwiska. Są także świadectwa o tym, że „Niemcy na ogół odnosili się grzecznie”, a na stacji kolejowej jedna dziewczynka, nie zważając na krzyki strażników, podała zakonnikom jedzenie. Internowani w obozie, zostali zakwaterowani w dużych namiotach. W jednym z nich mieściło się do 200-250 uwięzionych. Spali na wyłożonej na ziemi słomie. „Już w pierwszym obozie, według zgodnych świadectw o. Kolbe, jako przełożony zakonnej wspólnoty, okazywał konieczny spokój i ogromną pogodę ducha. Potrafił oddać np. własny koc czy porcję chleba. Pomagał chorym, a zwłaszcza Żydom, którzy znajdowali się w tym samym namiocie co franciszkanie i byli prześladowani przez personel obozowy" - pisze P. Stanek. Świadkowie zanotowali, że o. Kolbe oddał swoją miskę na zupę jednemu z Żydów, którzy stali na końcu kolejki. - Misek było mniej niż więźniów, więc dla ostatnich nie wystarczało - tłumaczył znaczenie gestu dr Stanek. Ojciec Kolbe udzielał też sakramentu pokuty, organizował wieczorne modlitwy.

- W latach 70. spotkałam na terenie obozu człowieka, który opowiadał, że właśnie tu spotkał i wyspowiadał się u o. Kolbego. Mówił, że to spotkanie pomogło mu na całe życie - wspominała Stanisława Borzemska, emerytowana pracownica CMJW, Swoją postawą o. Kolbe wpływał na zachowanie współwięźniów, którzy czasem popadali w rozpacz, przeklinali, zdarzały się bójki czy kradzieże. Starał się łagodzić kłótnie dotyczące zwłaszcza podziału i tak małych racji żywnościowych. Swoich braci prosił o modlitwę za tych strażników, którzy znęcali się nad więźniami. "Niejednokrotnie innym zakonnikom trudno było pojąć tak radykalnie rozumiane chrześcijańskie przebaczenie" - pisze opolski historyk. Jako gwardian klasztoru o. Kolbe dbał - mimo obozowych warunków - o zakonny rytm dnia współbraci. W sobotę 23 września internowani zostali zbudzeni o godz. 4.30 w nocy, potem zarządzono wymarsz na stację i pojechali w stronę następnego obozu internowania w Amtitz (Lubuskie Głębice).

Z obozu w Amtitz grupa niepokalanowska 9 listopada trafiła do obozu w Schildbergu (Ostrzeszów). Stamtąd zostali zwolnieni w święto Niepokalanego Poczęcia NMP, 8 grudnia, i wrócili do Niepokalanowa.

17lutego 1941 o. Maksymilian został ponownie aresztowany. 28 maja 1941 wywieziono go z więzienia na Pawiaku do Auschwitz. 30 lipca 1941 r. podczas apelu obozowego ofiarował siebie za Franciszka Gajowniczka, który został wybrany na śmierć do bunkra głodowego wraz z 9 innymi więźniami. Ojciec M.M. Kolbe zmarł 14 sierpnia jako ostatni z tej grupy, dobity ok. godz. 12.50 zastrzykiem z fenolu.


Źródło:
Gość Niedzielny (Gość Opolski), nr 11 (1358), 15 marca 2020, str. IV

wstecz